Wspomnienie o. Emiliana Franciszka Boruckiego wygłoszone w czasie uroczystego posiłku podczas jubileuszu 50-lecia kapłaństwa Ojca Gerwazego Antoniego Biernata.
W archiwum Prowincji św. Franciszka z Asyżu, wśród archiwaliów po o. Emilianie Franciszku Boruckim, zdeponowanych po jego śmierci (+ 14.02.2021) odnaleźliśmy poniższy tekst.
Dzień dzisiejszy to swoista uczta dla ducha, a przy tym stole również i dla ciała.
W kościele dziękowaliśmy Panu Bogu za 50. lat kapłaństwa o. Gerwazego. Antoniego Biernata, mogę powiedzieć – młodszego ode mnie o 1100 dni Brata Gerwazego.
Przekonany jestem, że przeciętny obserwator, a pewnie i krewni nie znają dokładnie Jubilata. Pozwólcie przeto, że po kronikarsku, boć przecież kilkadziesiąt lat prowadziłem kroniki klasztorne (inny by się chwalił, ale ja tylko stwierdzam fakt) spróbuję z przymrużeniem oka przedstawić tego skrytego, skromnego człowieka, o którym tydzień temu dowiedziała się cała Polska, dzięki życzeniom przekazanym za pośrednictwem TV Trwam.
Jedna z kaszubskich legend opowiada, że Pan Bóg stwarzając świat, na końcu stworzył Szwajcarię Kaszubską. Rozsypał na ziemię resztki tego co pozostało z dzieła stworzenia: lasy, jeziora, pagórki, kamienie etc. Kto zwiedzał Szwajcarię Kaszubską wie, że jest dzięki temu piękna, tajemnicza, znana a zarazem nieznana.
I tak wydaje się, być z o. Gerwazym, którego Pan Bóg stworzył jako ostatniego w rodzinie Bronisława i Józefy Biernatów. Wlał w Antoniego wszystko co pozostało. Zobaczmy czegoż tam nie ma!
Z o. Gerwazym – seniorem znamy się przeszło sześćdziesiąt lat. Wśród nas na tej Sali jest również obecny o. Gerwazy Podworski – junior, należący do Prowincji Niepokalanego Poczęcia NMP – zwanych bernardynami, siostrzeniec o. Jubilata.
Dzisiejszy Jubilat urodził się w Kretowcach koło Zbaraża w województwie tarnopolskim na dzisiejszej Ukrainie (Galicja). Po wojnie w ramach akcji przesiedleńczej znalazł się wraz z rodzicami na Żuławach.
Ja urodziłem się niedaleko stąd w Kokoszkowych koło Starogardu Gdańskiego, rzut kamieniem od Kocborowa.
Spotkaliśmy się pierwszy raz w 1951 r. w Małym Seminarium – Kolegium Franciszkanów w Jarocinie; ja byłem w nim od 1949 r.
Nie wiem jakim cudem dotarł tam młody Antoni, przecież chciał, zgodnie z rodzinną tradycją pójść do bernardynów (wujek był bernardynem), ale jak widać drogi człowieka nie są drogami boskimi.
Na wakacje i ferie świąteczne wracaliśmy do domu w gronie seminarzystów z Wejherowa. My dwaj wysiadaliśmy w Tczewie. Pociąg do Starogardu miałem kilka minut przed północą, potem 3 km w środku nocy, z duszą na ramieniu, szedłem do domu. Kolega Antoni musiał czekać na wąskotorówkę do Lichnowych aż do rana. Może to dzisiaj wydawać się dziwne, ale żyliśmy w takich czasach.
W związku z likwidacją przez władze komunistyczne w 1952 roku wszystkich niższych seminariów duchownych diecezjalnych i zakonnych, stanęliśmy przed dylematem, co robić? Część z naszych kolegów odeszła. Władze zakonne dały możliwość wstąpienia do nowicjatu. Utworzone zostały trzy nowicjaty: w Jarocinie, Kobylinie i Osiecznej. Jubilat poszedł do Osiecznej, moja klasa do Kobylina, a ci którzy mieli matury pozostali w Jarocinie.
I tak nasze drogi rozeszły się – mieszkaliśmy w różnych klasztorach. Po czterech latach, po różnych doświadczeniach życiowych (Jubilat trochę chorował) – spotkaliśmy się w Opolu, gdzie znajdowało się Studium Filozoficzne naszej Prowincji.
W Opolu wykładowcami byli zakonnicy i księża diecezjalni. Wśród nich był ks. prof. Franciszek Ilków-Gołąb który w czasie wykładów przytaczał różne przykłady, a które bardzo często wymyślał na poczekaniu. Był wtedy rok 1957, W grudniu 1956 zakończyły się Igrzyska Olimpijskie w Melbourne w Australii. Profesor, podając przykład powiedział, że wysłał brata Gerwazego (nie mówił kleryk, ale brat) i brata Emila na Olimpiadę. Od tego czasu, do dnia dzisiejszego mówimy do siebie brat Gerwazy i brat Emil. Oczywiście, jak na skromnych zakonników przystało nie chwalimy się że byliśmy w Melbourne. Kiedy wysyłałem życzenia z różnych okazji do o. Gerwazego – to zawsze podpisywałem się brat Emil z Melbourne. Zwracanie się per brat jest zarezerwowane tylko dla nas dwóch. Wara, by posłużyli się tym zwrotem do nas inni.
Po studiach teologicznych i święceniach kapłańskich nasze drogi rozeszły się. Byliśmy w różnych klasztorach. Przed dziesięcioma laty spotkaliśmy się znowu w Wejherowie i mieszkamy razem do dzisiaj.
Tak się składa, że pochodzimy z różnych stron Polski. W przeszłości dzieliły nas granice zaborów, które różniły się obyczajami, zwyczajami i którym, niestety, też nie obce były antagonizmy dzielnicowe. My jednak zawsze kochaliśmy się, jak na braci przystało. I choć nie zawsze rozumiałem, że wychodząc razem z domu i stojąc w tym samym miejscu, ja byłem na dworze, a on na polu. Dzisiaj już wiem, że jak mówił ks. Tischner, w Małopolsce mieli ponoć, dwory i szli na pole, a na Pomorzu, szli z pól na dwór. Zapomnieli, że u nas były majątki.
Odrębny temat to kuchnia. Ale ponoć ,,de gustibus non est disputandum” (o smakach i gustach nie ma dyskusji). Gerwazy uwielbia kaszę gryczaną (rosła przecież na tamtych terenach), ja z kolei tylko ziemniaki, o każdej porze na obiad i kolację, a nawet i na śniadanie.
Kiedy wyciągam rękę po kiełbasę, tak zwaną polską albo wędzoną na zimno szynkę, która jest prawie surowa, z pewnością nie wiecie, jak reaguje mój Współbrat – śpiewa: „padlinka, padlinka, padlinka maja”. Ale nie pogardzi czarną kiełbasą z weka, którą przywożę nieraz z Gdańska – i o dziwo nawet nazywa ją z niemieckiego „Blutką”.
Pan Bóg ubogacił o. Gerwazego licznymi talentami – jest artystą. Posiada absolutny słuch muzyczny. Odziedziczył go po ojcu który był organistą. Pięknie śpiewa, gra na instrumentach, w tym na organach. Jest autorem pieśni, szczególnie maryjnych. Jedna z nich zamieszczona jest na obrazku jubileuszowym.
Kiedy o. Jubilat przyjechał do Wejherowa i wspólnie odprawialiśmy Mszę św. której przewodniczyłem, to pomyślałem sobie: Biedaku, jak Tobie uszy muszą puchnąć, słuchając mego śpiewu. On jednak znosił to, co więcej wskazywał, jak należy śpiewać trudniejsze partie np. w prefacji. Jestem za to bardzo wdzięczny, Niestety jednego błędu muzycznego nie wyzbyłem się i pójdę z tym już do grobu.
Nie wiem, kto pierwszy wpadł na pomysł programu „Jaka to melodia”: Gerwazy czy TVP (telewizja Polska). Jak ówcześni ministranci wspominają, dzisiejszy Jubilat, po Mszach św. wieczornych zapraszał ich na chór. Wygrywając różne melodie na organach pytał ich jaka to melodia? Na liście przebojów pierwsze miejsce zajmował Janosik (?).
Jubilat bardzo interesuje się sportem. Pamiętam, jak w Katowicach – Panewnikach pieczołowicie gromadził „Przegląd Sportowy”. Osobiście widziałem duży stos tych gazet. Jak to się przekładało na jego wyczyny sportowe tego nie wiem. Do dzisiejszego dnia, w przeciwieństwie do mnie, zainteresowanie sportem pozostało u niego.
O. Gerwazy jest człowiekiem bardzo pracowitym. Od rana do wieczora ciągle coś robi. Nie wiem czy potrafi siedzieć cicho i nic nie robić. To chyba takie dziwne ADHD. Na czoło wybija się robienie różańców. Robi je ciągle i wszędzie: w domu, samochodzie, a nawet w konfesjonale – wtedy kiedy oczekuje na penitentów. Mnie zdarza się w takich chwilach zdrzemnąć. Ile ich zrobił, pewnie sam nie liczył. Jestem przekonany, że gdyby je połączyć, ich długość byłaby, może większa niż odległość z Lichnowych na Żuławach, aż do Wejherowa.
Sztuki robienia różańcy uczył też postulantów we Wschowie. Ciekawe ilu z nich połknęło bakcyla tego hobby?
Ja też robię różańce. I to brat Gerwazy nauczył mnie jak robić ładne oczka łączące kulki perełek. Dziękuję mu za to.
Nasz Jubilat z ogromną pasją rozwiązuje krzyżówki. Robi przy tym niespodzianki innym. Kiedy bowiem wysyła rozwiązania podaje adresy swoich znajomych, którzy bardzo często ze zdziwieniem otrzymują nagrody. Wspomnieć również należy o umiłowaniu porządku. W salce rekreacyjnej, gdzie spotykamy się przy kawie czy herbacie, Jubilat bardzo często zawinąwszy rękawy habitu bierze się do zmywania naczyń. Kiedy go nie ma to dopiero wtedy widzimy, ile jest filiżanek do zmywania – ile filiżanek jest w klasztorze.
Nasz Jubilat jest zawsze spokojny i uśmiechnięty. Myśli nie tylko o sobie, ale i o innych. Kiedy przychodzimy na obiad to czeka na nas nakrojony przez niego czosnek.
Jest chomikiem. Gdy czegoś potrzebuję to mogę zawsze liczyć na to, że znajdę to u Brata Gerwazego, co więcej słyszę wtedy słowa: „Bracie, co moje, to jest i twoje”. Nie muszę dodawać jak bardzo jest to przyjemne, budujące, i jak rozbraja człowieka.
Można by jeszcze wiele wymieniać dobrych cech Brata Kolegi, bo jest osobą o ogromnej wrażliwości na problemy i potrzeby drugiego człowieka. Pamięta w Mszach i modlitwach nie tylko o swoich najbliższych, krewnych, znajomych i zmarłych, ale także o tych którym obiecał modlitewną pamięć.
Bracie Gerwazy, sądzę, że wyrażę myśli i uczucia wszystkich tu obecnych dziękując za to, że mogliśmy cieszyć się Twoim jubileuszem. Dziękujemy za Twój spokój, uśmiech i pogodę ducha oraz wszelkie dobro otrzymane od Ciebie. Żyj sto lat!